sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział III

- Słyszałem, że będziecie wszyscy występować w X Factor. - Powiedział Dougie. 
Siedziałem z Niallem, Dougiem, jego kolegą z obecnej formy zespołu Jamesem i Edem.
Doug był moim dobrym znajomym i prywatnie chłopakiem Ellie Goulding. Bardzo go ceniłem. 
Szczególnie za to, że żył po swojemu i razem z chłopakami z zespołu chcieli być sławni na pół etatu i nigdy się z tym nie kryli. Każdy
z nich, no może poza Poynter'em założyli rodziny i właśnie to traktowali jako główną część swojego życia. 
Co więcej wierni fani, którzy towarzyszyli im od wielu lat wspierali ich we wszystkich wyborach.
- Tak. – Odpowiedział Niall. – To trochę męczące, że musimy występować w prawie każdym finale.
- Jesteście ich największym sukcesem, a każdy dzieciak, który bierze w tym udział stawia sobie was za przykład. – Zauważył Ed.
- No nie wiem, czy każdy. Zwłaszcza, że słyszałem, że Ty też będziesz brał w nim udział.
- Serio? – zdziwił się Irlandczyk marszcząc brwi.
- Skąd wiesz?! – spytał mnie Ed.
- To nie jest powszechnie znany fakt? – próbowałem się ratować.
- Nikt się tym nie chwalił. No ale może jest.
- Jako solista? – spytał James.
- Nie. W duecie z jakąś dziewczyną.
- Jaką? – dopytałem udając głupiego.
- No właśnie! Którą?! – dołączył się podekscytowany Niall.
- Niejaką Janice. Całkiem ładna. Ma fajne cycki jeśli mam być szczery – stwierdził – i tyłek… - dodał. – W ogóle ma całkiem, całkiem figurę.
- Z Janice? – spytał Niall. – Jest najfajniejsza z nich wszystkich. Mam nadzieję, że wygra.
- Mamy z nią coś pisać w przyszłym miesiącu. – Przyznał Doug.
- Serio? – zdziwiłem się.
- Tak dziewczyna musi mieć mocne plecy. – Stwierdził James.
- A ona nie jest z zagranicy? Może jest po prostu dobra.
- To się okaże po programie jak zrobi płytę. Wtedy będzie można oceniać czy jest dobra. W tej chwili możemy tylko domniemywać. Na razie wiemy, że ma ładną buźkę, każdemu się podoba to jak wygląda
i śpiewa słodkim głosikiem.
- Wygląda jak kłopoty. – Zaśmiał się Doug.
- To prawda. – Wtórował mu Ed. Przyłączył się James.
- Czemu? – spytał Niall. Byłem mu wdzięczny za to pytanie.
- Kto z takim ciałem i twarzą jest sam?! – wyjaśnił Doug.
Coś w tym było.

W tej chwili rozdzwonił się mój telefon. Spojrzałem na wyświetlacz. Dobrze znany mi w ostatnich dniach numer. Nieświadomie się uśmiechnęłam.
Harry! – usłyszałem. – Czeeeeść…
- Cześć… Coś się dzieje? – spytałem lekko skonsternowany. Brzmiała dziwnie.
- Nie wiem. – Cicho zachichotała.
- Jesteś pijana.
- Nie. – Właśnie wyobraziłem sobie jak próbuje udawać poważną.
- Doprawdy?!
- No może troszkę, ale to przez Lucy. Bo mnie upiła i zostawiła. Czuję się teraz trochę sama. – Obniżyła zrezygnowana głos. Było to w pewnym sensie urocze.
- Gdzie jesteś? – zapytałem rozbawiony.
- W jakimś barze.
- Sama?
- Samiuśka jak palec.
- Gdzie jest ten bar?
- W Londynie. A gdzie?! – pokręciłem głową z niedowierzaniem.
- Wiesz jak się nazywa?
- Termini.
- Okej. Poczekaj na mnie. Zaraz będę.
- Co? Nie. Nie, Harry. Wszystko okej. Już idę do domu.
- Siedź i się nie ruszaj.
- Ale…
- To polecenie.
Usłyszałem jak strzela focha, po czym przerwała połączenie.
Podniosłem wzrok na Nialla, Eda, Jamesa i Douga.
- Muszę iść. – Poinformowałem, odstawiając lampkę wina.
- Czemu? – zdziwił się Niall.
- Znajomy potrzebuje pomocy. – Powiedziałem machając dłonią przy szyi.
- Który? – dociekał blondyn.
- Prosił o dyskrecję. – Zmyśliłem na poczekaniu.
- No dobra. – Odpuścił, ale wiedział, że coś ukrywam. Udałem, że tego nie widzę i ruszyłem w stronę wyjścia.
Dojście do baru, w którym znajdowała się dziewczyna zajęło mi mniej niż dziesięć minut.

Wszedłem do wnętrza w postindustrialnym stylu. Panował półmrok,
a jedyną poświatę dawały czerwono niebieskie światła. Podobało mi się to miejsce. Na pewno musiałem tu w przyszłości przyjść.
W barze było dość dużo ludzi. Na jednym ze stołków siedziała ona. Podpierała się i robiła coś na telefonie. Miała na sobie podarte na kolanach obcisłe jeansy z wyższym stanem, czarne niskie Converse’y
i biały obcisły top bez rękawów odsłaniający jej brzuch. Tym razem proste blond włosy opadały na ramiona. Wyglądała bardzo ładnie
i widziałem, ukradkowe spojrzenia mężczyzn w jej kierunku. Tym bardziej nie rozumiałem dlaczego przyjaciółka pozwoliła tu zostać Janice samej.
- Cześć. – Powiedziałem stając przy niej.
- Cześć. Przepraszam… - widziałem w jej oczach skruchę.
- Wszystko okej. Chodź, odprowadzę cię do domu.
- Dam radę sama – powiedziała, ale schodząc ze stołka zachwiała się. Złapałem ją delikatnie w talii, żeby podtrzymać.
- Właśnie widzę. – Zagryzłem wargę, żeby ukryć rozbawienie.
- A jak nas ktoś zobaczy?
- Nikt nie zwróci na nas uwagi, jeśli będziesz mnie słuchać. – Powiedziałem, chociaż tak naprawdę sam nie byłem pewien czy to wyjdzie.
Westchnęła, ale poczułem jak mi się poddaje.
Zarzuciłem jej na ramiona czarny cienki płaszczyk, który wisiał na oparciu stołka, który zajmowała i wziąłem torebkę. Szła krok przede mną, a ja asekurowałem ją trzymając rękę w pogotowiu, gdyby tylko traciła równowagę.
Wyszliśmy przed lokal.
- Taksówka? – spytałem.
Pokiwała twierdząco głową. Podeszliśmy w kierunku Piccadilly. Po drodze kupiliśmy belgijskie frytki i butelkę wody. Tak jak myślałem, udało nam się złapać transport.
- St. Luke’s Mews. – Powiedziała cicho w moim kierunku, a ja powtórzyłem głośniej kierowcy.
Całą drogę była naprawdę rozkoszna. Bawiło mnie to.
- Czemu Lucy zostawiła cię tu samą? – spytałem.
- Nie chciała. Ale spotkała jakiegoś przystojnego chłopaka
i powiedziałam, żeby z nim szła, bo ja będę tylko piątym kołem
u wozu.
- Ty nikogo nie szukałaś? – to pytanie sprawiło, że spoważniała.
- Nie lubię szukać.
- Czemu?
- A co dobrego z tego wyjdzie?! Czasem dla rozrywki, okej. Ale bar
i klub to chyba złe miejsce na szukanie miłości.
- W sumie racja.
- Poza tym, to chyba zły czas. – Dodała patrząc mi w oczy. Nie wiem czemu, ale poczułem się winny.
- Przepraszam. – Powiedziałem automatycznie.
- Nie masz za co – odpowiedziała. – Może Pan się zatrzymać już przy jakimś skrzyżowaniu z Westbourne Park? Bo dalej ciężko będzie wjechać i pewnie zajmie to więcej czasu niż samo dojście. – Cicho się zaśmiała.
- A od której strony będzie wygodniej? Od St. Luke’s czy od All Saints?
- St. Luke’s Road.
- Piękna okolica.
- Och, to prawda. – Odpowiedziała mu i w tej samej sekundzie samochód stanął. Zapłaciłem i życzyłem miłego wieczoru, zostawiając sowity napiwek z nadzieją, że nie piśnie słowa, choć nauczyłem się, że nie zawsze miało to przełożenie na realia.
Przeszliśmy na drugą stronę ulicy i zostałem poprowadzony w St. Luke’s Road – tak głosiła tabliczka.
Przechodząc przy drugiej kamienicy zostałem pociągnięty za rękaw
i przeszliśmy przez przejście w kamienicy. 

Poczułem się jak w bajce i znaleźliśmy się na wąskiej brukowanej uliczce. Wyjątkowe były kolorowe elewacje budynków i dużo roślin.
- Łał… - wyrwało mi się. – To właśnie miłość?
- Tak – przyznała. – Uwielbiam ten film i zawsze chciałam tu mieszkać.  Nawet jeśli tylko chwilowo.
- Chwilowo? – lubiłem łapać ją za słowa. W ten sposób mogłem ją trochę lepiej poznać.
- Jest dość małe i nie wyobrażam sobie mieszkać tu w przyszłości
z facetem, dziećmi i normalnie funkcjonować. Kiedyś chciałabym mieć domek z ogródkiem i... - przerwała jakby się reflektując. - Sam rozumiesz.
- Tak. Chyba jest ci trochę lepiej, co?
- Tak. Trochę tak. Dziękuję. I przepraszam. Jest mi teraz strasznie głupio.
Stanęliśmy pod numerem 23.
- Niepotrzebnie.
- Wejdziesz? – spytała.
- A Lucy nie wróci? – odpowiedziałem pytaniem z krzywym uśmiechem.
- Nie zapowiada się. Muszę jeszcze chwilę posiedzieć zanim się położę i byłoby miło w towarzystwie. Chyba, że masz coś do robienia, bo w sumie to musiałam ci w czymś przerwać. Szybko dotarłeś.
- Nie, spokojnie – zapewniłem.

Weszliśmy do domu.
Zamknęła za nami drzwi i poprowadziła mnie po schodkach do otwartej przestrzeni, na którą składał się salon i kuchnia oddzielona wyspą. Było tu całkiem uroczo. 
Szare ściany kontrastowały z jasnym drewnem. Grafitowa narożna kanapa stała na białym puchatym dywanie przed szklanym stolikiem zastawionym gazetami.
- Masz ochotę na coś do picia? – spytała.
- Może na herbatę.
- Jaką?
- Taką jaką robisz sobie.
Skinęła głową i nastawiła wodę.
- Pójdziemy siąść potem u mnie. – Zarządziła.
- Czemu nie tu?
- Jakby jednak Lucy zdecydowała się wrócić, to przejdzie przez ten pokój.
- No dobra – zgodziłem się rozbawiony. 

– Czemu do mnie zadzwoniłaś? – spytałem ciekaw tego od momentu,
w którym odebrałem jej telefon. Wahała się. – No co? – dopytywałem.
- Po prostu uznasz, że to głupie.
- Skąd możesz wiedzieć?!
- Bo to nieco żenujące. Po prostu… - przygryzła wargę, a ja podniosłem jedną brew wyczekując odpowiedzi. – Nie odzywałeś się przez ostatnie dni.
- To dlatego? – wywołała na mojej twarzy uśmiech. – Tęskniłaś? – zażartowałem.
- Nie. Po prostu przez ostatnie dziesięć dni mieliśmy kontakt 
w zasadzie codziennie. A od dwóch dni nie odezwałeś się ani słowem. – wyjaśniła. 
Wyczuwałem, że wykroczyła właśnie poza własną strefę komfortu mówiąc to.
- Chciałem, żebyś te kilka ostatnich dni ode mnie odpoczęła, bo za chwilę będziesz cierpiała na przesyt. – Zażartowałem, choć było w tym dużo prawdy.
Znów przygryzła wargę.
Odwróciła się, żeby wyciągnąć z szafki miskę.
- Jestem bardzo ciekawa tego, jak to będzie wyglądać – powiedziała.
- Ja też – przyznałem. – Nigdy nie poznałem wcześniej dziewczyny,
z którą mam się spotykać. Zawsze rzucali mnie na głęboką wodę.
Nasypała ciastka do szklanego naczynia.
Spojrzała niepewnie na kubki z gorącą herbatą.
- Pozwól, że je wezmę. – Zaproponowałem. Spojrzała na mnie z ulgą. Nie chciałem żadnych wypadków, ale nie mogłem zapomnieć, że mimo tego jak bardzo się pilnuje, to wciąż jest mocno wstawiona. – Dasz radę z ciastkami?
Spojrzała na mnie spode łba.
- Okej, okej. O nic nie pytałem. Chodź na górę.
Poszliśmy w kierunku schodów. Szedłem ostrożnie przed nią po drewnianych skrzypiących stopniach.
- Otworzyła przede mną drzwi swojego pokoju i zapaliła światło. Znalazłem się w średniego rozmiaru pokoju. Znajdował się na samej górze mieszkania.
Główną część pokoju zajmowało łóżko. Biała pościel, ozdobne poduszki i narzuta w jasnych odcieniach oraz ściany w kolorze kawy z mlekiem idealnie kontrastowały z czarnymi meblami – trzydrzwiową szafą, malutkim biurkiem pod oknem, na którym mieścił się zaledwie laptop
i pojemnik na długopisy,  Szafą na książki i komodą. Między drugimi drzwiami w pokoju – zapewne prowadzącymi do toalety – i szafą wisiało olbrzymie lustro.
Podobało mi się tu. Było bardzo przytulnie.
Odstawiłem kubki na szklany blat jednej z nocnych szafek.
- No to… Witaj w miejscu, w którym w przyszłości pewnie będziesz sypiać. – Powiedziała lekko spięta.
- Ładnie tu. – Przyznałem. Wzięła kubek z herbatą i usiadła po turecku na łóżku.
- Czemu w ogóle jesteś sama? – spytałem.
- Dlaczego o to pytasz?
- Z ciekawości.
- A Ty? Czemu jesteś sam?
- Bo mi związki nie wychodzą przez to, co się wokół mnie dzieje.
- Bullshit. Po prostu nikogo odpowiedniego jeszcze nie spotkałeś 
i uważasz, że bycie z kimś na siłę nie ma sensu.
- Nie jest możliwe, żeby każda była nieodpowiednia. Zawsze finalnie się okazuje, że chodzi o pieniądze i sławę. A jeśli nawet nie, to ma dosyć tego co się dzieje dookoła mnie.
- Może po prostu źle szukasz. – Stwierdziła cicho i spojrzała na kubek.
- Ty też źle szukasz?
- Szukam nieodpowiednich – przyznała. – Dlatego raczej służą mi do zabawy, oczywiście ze wzajemnością.
- To czemu nie znajdziesz kogoś wśród odpowiednich?! – spytałem skoro udaje tak mądrą.
- Bo mam nadzieję, że w końcu którychś z nich okaże się inny. Mimo że jestem świadoma tego, że tak nie stanie. Bez sensu szukać na siłę.
Dalej już rozmowa bardzo dobrze nam się układała. Lubiłem to, że jest ze mną tak szczera.
- Połóż się. – Zaproponowałem około trzeciej, gdy po raz czwarty w przeciągu pięciu minut ziewnęła. Skinęła głową i poszła do łazienki, wyciągając wcześniej spod poduszki koszulkę i krótkie spodenki.

- Zostaniesz? – spytała wychodząc z pomieszczenia.
Wyglądała teraz zupełnie inaczej. Nie miała ani grama makijażu. Nie widziałem jej jeszcze w takim wydaniu, ponieważ w klubie golfowym wziąłem dwa osobne pokoje, a na śniadanie zeszła już wyszykowana.
Muszę przyznać, że mimo wszystko była ładna. Naturalnie ładna. Mogłem przyznać, że mi się podobała. Chłopcy mieli rację, ma też super ciało. Jej pełne piersi delikatnie prześwitywały przez luźny top. Spojrzałem jej w oczy i widziałem, że przyłapała mnie na śledzeniu jej kształtów.
- Nie, ale mogę poczekać aż zaśniesz, dobrze?
Pokiwała głową i wpakowała się pod kołdrę. Położyłem się obok na pościeli.
- Chodź… - zaproponowała podnosząc lekko kołdrę.
- Nie, bo zasnę i będziemy mieć kłopoty. – Odpowiedziałem rozbawiony.
Cały wieczór była w bardzo kokieteryjnym nastroju. Trochę mnie to bawiło, ale w pozytywny sposób. Naprawdę ją polubiłem. Cicho westchnęła, a ja przyciągnąłem ją do siebie i pozwoliłem wtulić
w moje ciało. Przerzuciła dłoń przez mój tułów i jeszcze mocniej przycisnęła swoje drobne ciało do mojego. Usłyszałem jak wdycha mój zapach i się rozluźnia, powoli odpływając.
- Harry… - powiedziała ledwo słyszalnie.
- Tak? – spytałem bawiąc się jej włosami.
- W kieszeni mojego płaszcza są klucze. Jeśli nie będziesz chciał zostać, to zamknij za sobą drzwi wejściowe i wstaw klucz pod doniczkę.
- Okej – zgodziłem się.

Czułem jak powoli jej oddech się wyrównuje, odpływając tam gdzie zaprowadzi ją umysł.

***

Hej! No i jest trzeci rozdział. Wciąż czekam na opinie. Zarówno pozytywne jak i negatywne.

1 komentarz: